niedziela, 16 czerwca 2013

Podrozniczki.

   Spontaniczny wyjazd do Bytowa był motywem przewodnim sobotniego dnia. Powodem był maraton Skandia w którym brał udział Tata i jego kumple. Pogoda dzień wcześniej nie wróżyła wyjazdu, wiec nawet się na niego nie nastawiałam, choć chęć kibicowania na mecie była wielka.
    Rano Julka była w dobrym humorze mimo wielodniowego kataru. Co by tu robić? - pomyślałam. Spacer w Sopocie? Zwiastun dnia miał być bardzo przewidywalny i standardowy. Postanowiłam, ze spakuje się i pojadę do Bytowa (100 km od Gdańska).
    Wizja była taka: Julka w drodze będzie pięknie spała. Dojedziemy i będziemy miały 2h na mieście. Czas na zwiedzanie i odwiedzenie paru miejscowych sklepów. Miałam zrobić medale dla Panów i miło spędzić czas zajadając lody.
A tak było na prawdę: Julka faktycznie spała pięknie. Zasnęła zaraz po wejściu do auta, a obudziła się 17 km przed Bytowem. Na miejscu nie było gdzie zaparkować, wiec straciłam 30 min szukając parkingu. Gdy w końcu się udało, postanowiłam znaleźć metę wyścigu, żeby wiedzieć gdzie po 2 h sielanki na mieście się kierować. Dostrzegłam balony, za chwile wielki tłum i setki rowerów. Myślę sobie: pięknie, gdzie ja się pakuje z tym wózkiem? Jakoś się udało...uff. Stoję na mecie w zupełnej niewiedzy, ze Paweł stoi przede mną, a za 5 min Pan Tata dojedzie do mety. Po dość głośnym okrzyku "Hiszpan" (tak mówią koledzy na Pana Tate) wiedziałam ze stoję we właściwym miejscu. 
    Wszystkie moje plany legły w gruzach. Zakupów nie będzie, zwiedzania miasta również.
Julka nie poznała swojego Taty. To przez kask. Muszę przyznać, że trochę się go boi. 
Reszta wyjazdu wyglądała tak, że ja z Julka się relaksowałyśmy w milczeniu, a Panowie nawijali i przeżywali swoje zawody. 

Dzisiaj postanowiłam odsmoczyć Julkę. Nie wiem czy to się uda, bo dzisiejsza popołudniowa drzemka była pełna płaczu. Nie wiem czy starczy mi silnej woli. Mówią, że pierwsze trzy dni są najgorsze. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz