sobota, 21 czerwca 2014

Trzy dni w podrozy. Gdynia - Rimini

    Podczas planowania podrozy bylam pelna obaw o tyle godzin spedzonych w foteliku, w jednym miejscu. Rzeczywistosc wyglada inaczej niz te wszystkie wyobrazenia.
   Pierwszy dzien w samochodzie planowo mial zajmowac 5h, a jechalismy ok. 8. Julka bez wiekszych problemow siedziala na swoim foteliku, do ktorego przed podroza dokupilismy wkladke przeciwpotliwa. Wedlug mnie sie sprawdza. Julka nie miala mokrych plecow, tak jak to bywalo wczesniej.
Obiad dla niej mialam w sloiczku podgrzany jeszcze w domu i wsadzony do termosa, wiec trzymal temperature.
Przekaski w postaci chrupek, wafelkow ryzowych, soczkow w kartoniku i musow w tubce. Dodatkowo sporo wody w butelce z dziubkiem. Na ostatnia godzine podrozy przewidziany byl seans filmowy. Bajki z Elmo, Peppa daly rade. Julki jakby nie bylo. Sama przelaczala ikony na tablecie wybierajac swoja ulubiona piosenke. Tak dojechalismy pod Berlin do hotelu. Przed nami byla noc i spanie w nowym miejscu. Tutaj rowniez bez wiekszych problemow. Kanapka na kolacje i mleko. Ja z Julka na podwojnym lozku. Spala z 1 pobudka do 7:)
Ruszylismy dalej.
    Dzien drugi zapowiadal sie krotki. 4h jazdy samochodem, zwiedzanie muzeum Audi, spacer i lulu. Przez to, ze zamkneli czesc autostrady i nasza podroz przedluzyla sie o 1.5h. W sumie i tak dobrze, bo jechalismy na slebo za "stadem", bez map i z nawigacja zawracajaca nas z powrotem na autostrade. Muzeum Audi poszlo w niepamiec.
Po drodze mila Pani ze stacji podgrzala obiadek dla Julki. W ruchu byly rowniez chrupki i caly zestaw z dnia poprzedniego.
Dojechalismy do hotelu. Uklad pokoju identyczny do tego pierwszego. Julka od razu wskoczyla na lozko i zaczela skakac, odkryla tez lampki nocne na dotyk z ktorych oczywiscie korzystala oraz drabinke na lozko pietrowe. Lustro do ziemi do robienia dziwnych min rowniez bylo w uzyciu. Wejscie do prysznica sluzylo za super plac zabaw. Wypakowalismy sie i pojechalismy cos zjesc.
Miasto (Inglostadt) niemale, z glowna ulica i knajpami po boku.  Akurat bylo swieto i wszytskie sklepy zamkniete. Zjedlismy, przeszlismy sie do parku, nad rzeke i wrocilismy do pokoju, robiac zakupy na jedynej otwartej stacji benzynowej.
Kapiel, kolacja i zasypianie bez problemow.
Ruszylismy po 9 w ostatni dzien podrozy.
Tak jak wczesniej musialam ze 100 x udawac odglos owcy, mowic, ze widzimy wiatrak itp.
W czasie przystanku na stacji malej zachcialo sie siusiu, zafascynowana nowa toaleta oraz samomyjaca sie deska chciala usiasc i zrobic siusiu tak jak dorosli ( wczesniej bralam jej nocnik na kazdy postoj). Brawo, mycie rak i przechodzenie przez bramki rowniez pelne radosci.
Pozniej 1.5h drzemki i postoj nad jeziorem Garda. Spacer, lody, obowiazkowa pizza. Kazdy troche wyprostowal nogi i po 2h przerwy ruszylismy dalej. Jechalismy...jechalismy i jechalismy. Julka bawila sie zestawem z dnia 1 i 2. Ja robilam glupie miny(a to nowosc). Do celu dojechalismy poznym wieczorem (21?). Pod koniec Julce zaczelo sie nudzic, ale mama z glowa pelna pomyslow wymyslala zabawy, ktore zajmowaly kolejne minuty, godziny.
    Rozgoscilismy sie, zjedlismy i poszlismy spac.
Podroz z malym dzieckiem nie musi byc straszna. Mysle wrecz, ze Julka zniosla to bardzo dzielnie! Moje obawy byly niepotrzebne.

1 komentarz:

  1. Świetne zdjęcia. Mam nadzieję że wrócisz fo blogowania. Pozdrawiam i zapraszam fo mnie ;-)

    OdpowiedzUsuń